Jeden z najlepszych polskich bokserów lat 90. Dariusz Snarski obchodzi 40-lecie swojej kariery pięściarskiej. Drugi jubileusz to 15 lat pracy promotorskiej, prowadzi grupę Chorten Boxing Production. W wywiadzie opowiada o innych świetnych zawodnikach z tego samego rocznika 1968, swoich startach w Igrzyskach Olimpijskich, Mistrzostwa Świata, Europy, ale też porusza wiele innych tematów.
Kogo zalicza pan do trójki najlepszych polskich bokserów urodzonych w 1968 roku?
Wybór jest trudny, ale postawiłbym na Darka Michalczewskiego, Andrzeja Gołotę i Janka Dydaka. Miałem zaszczyt tworzyć reprezentację naszego kraju jako jeden z chłopaków z rocznika 68, przyszedłem na świat 20 grudnia. Gdybym miał wymienić jeszcze kogoś z kolegów, byłby nim Wojtek Bartnik. To z kolei zawodnik urodzony w grudniu 1967 roku, więc można powiedzieć, że też rówieśnik. Zaledwie kilka tygodni starszy od Gołoty. Najbardziej kolegowałem się z “Tygrysem” Michalczewskim, Andrzej bardziej trzymał z “Warszawką”.
Urodził się pan w Bielsku Podlaskim, pierwszą walkę stoczył w Czarnej Białostockiej, a od wielu lat związany jest z Białymstokiem.
Podlasie to mój region, tutaj się urodziłem, wychowałem i mieszkam do dziś. Debiutowałem w boksie jako 15-letni chłopiec na turnieju tzw. pierwszego kroku. To były czasy fascynacji pięściarstwem, już kilka lat wcześniej z dziadkiem pasjonowaliśmy się walkami olimpijskimi Kazimierza Adacha i Krzysztofa Kosedowskiego w Moskwie, potem przyszło zainteresowanie piłką nożną, zapasami i judo. Poszedłem do Jagiellonii, ale okazało się, że futbol to nie to, czego szukam. Judo także mnie nie przekonało. Zapasy ćwiczyłem w białostockim Metalowcu w swojej szkole podstawowej i znowu okazało się, że nie trafiłem. Bez zgody rodziców zapisałem się na boks, tata był bardzo przeciwny, ale w końcu jakoś to przełknął.
Którzy trenerzy mieli największy wpływ na pańską karierę bokserską?
Dużo zawdzięczam trenerom klubowym Stanisławowi Wąsowskiemu i Janowi Żylińskiemu. Wąsowski miał znakomity warsztat, świetnie nauczał techniki. Żyliński z kolei mnóstwo czasu poświęcił mi indywidualnie, a efektem było pierwszy tytuł Mistrza Polski w 1991 roku. W Białymstoku bardzo mi pomagali ponadto Mikołaj Nos i Ryszard Dargiewicz. Dobrym ruchem było przejście w 1995 roku do Olimpii Poznań. Zdzisław Nowak postawił na mnie, a ja zdobyłem 2 złote medale MP,wygrałem Turmeij im.Feliksa Stamma i wróciłem do reprezentacji, a niedługo później zostałem zawodowcem. Stolica Wielkopolski to także pięć lat spędzonych w fajnym miejscu z moją kochaną Dorotą i córką Sandrą. Jeśli chodzi o kadrę narodową, mocno we mnie wierzył Mistrz Olimpijski Jerzy Rybicki. Przed ME w 1993 roku w tureckiej Bursie trenowaliśmy w Warszawie, a on zaopiekował się mną jak synem.
Wcześniej były Igrzyska w Barcelonie i pański debiut olimpijski.
Na hiszpańskim ringu pokonałem Australijczyka Justina Rowsella w 3 rundzie przez RSC. Był to srebrny medalista Igrzysk Wspólnoty Brytyjskiej. A jeszcze przed walką ze mną cieszył się, że Niemiec Marco Rudolph wyeliminował jednego z faworytów. Już szykował się na Rudolpha, którego pokonał na turnieju przedolimpijskim, a zapomniał o mnie. Przegrał. Cóż, ja dałem dobrą walkę z Niemcem, niestety sekretarzem generalnym światowej federacji był jego rodak, to były pierwsze Igrzyska, w których ciosy liczono tzw. maszynkami. Nie miałem szczęścia, a moje liczenie przez sędziego było dziwne, trochę źle stałem na nogach. Na pewno Rudolph mnie nie pokonał.
Kogo spotkał pan jeszcze na swojej sportowej drodze?
W Barcelonie w mojej kategorii lekkiej zwyciężył Oscar de la Hoya, słynny pięściarz, nikomu go nie trzeba przedstawiać. Szkoda, że to Rudolph, a nie ja boksowałem z nim w finale. Z kolei z Mistrzem Świata Leonardem Doroftei przegrałem minimalnie na Mistrzostwach Europy w Vejle, gdzie on sięgnął po złoto. Jako Leonard Dorin został zawodowym Mistrzem Świata. W Białymstoku na meczu Polska – USA boksował Shane Mosley, który został bardzo dobrym zawodowcem.
Jako profesjonalista walczyłeś o Mistrzostwo Europy, ale to już historia. Od 15 lat promuje pan boks głównie w Białymstoku i w regionie podlaskim.
W Chorten Boxing Production największe sukcesy odnosił Robert Świerzbiński. Bardzo dobrze mi się z nim pracowało. Teraz jest jednym z trenerów w moim teamie, a wspólnie działamy też w sztabie szkoleniowym Hetmana Białystok. Robert walczył o pas Mistrza Unii Europejskiej, zdobył trofea WBF International i Mistrza Rzeczypospolitej Polskiej, pokonując Rafała Jackiewicza, który był jeszcze w dobrej dyspozycji. Walczył ze światową czołówką. Z Polaków przegrał tylko z Maćkiem Sulęckim.
Kiedyś Podlasie dominowało w krajowym boksie olimpijskim.
Chciałbym aby znów o boksie białostockim i podlaskim było głośno, dlatego tutaj organizuję połączone gale pięściarstwa zawodowego i amatorskiego. Ale nie ograniczam się tylko do rodzinnych stron, organizowałem eventy w innych częściach Polski, m.in. Memoriał Lucjana Treli w Stalowej Woli Memoriał.
Kto wystąpi i jakie atrakcje przygotował pan na 9 września na galę “Białystok Chorten Boxing Show VII”.
Zaczynamy od walk boksu olimpijskiego, które posędziuje legenda naszego pięściarstwa Paweł Skrzecz, jednocześnie gość honorowy zawodów. W walce wieczoru wystąpi zawsze uśmiechnięty Przemysław “Smile” Gorgoń, a ponadto pojedynki rankingowe stoczą lokalni zawodnicy, jak: Krzysztof Warekso, Tobiasz Dudź oraz zawodnicy grupy Filip Szpakowicz, Bartosz Barczyński. Gościnnie wystąpią Mateusz Polski i Andżelika Krysztoforska.
Głównym Partnerem eventu jest Miasto Białystok i Urząd Miejski w Białymstoku, sponsorem tytularnym Polska Grupa Sklepów Spożywczych Chorten,Wojewodztwo Podlaskie a Partnerem medialnym kolejny rok telewizja Polsat. Zaprosiłem do Białegostoku kolegów z ringu, a przyjazd już potwierdził Darek Michalczewski. Bilety już pod koniec lipca na eventim.pl.